Wróciliśmy na zachód USA po siedmiu długich latach. Pierwszy raz zrobił na nas ogromne wrażenie, dlatego bardzo chcieliśmy wrócić. Głównie dla przyrody, widoków, nie do końca dla dużych miast, które przeciwnie – nie zrobiły na nas wtedy dobrego wrażenia.
Dla mnie Ameryka sprzed 7 lat to w dużej mierze zachwycanie się wszystkim i dziwienie się wielu absurdom, z którymi nie mamy do czynienia w Polsce – jak ogromne szpary w drzwiach publicznych toalet, które nie zapewniają prywatności, jak funkcjonowanie samych toalet, jak podatek doliczany do ceny produktu dopiero przy kasie itp., itd. Tym razem był to mój trzeci raz w Stanach i wiedziałam doskonale z czym to się je. Czy więc mimo to jest co podsumowywać albo czemu się dziwić?
- W trakcie naszej wyprawy, która trwała 19 dni, przejechaliśmy około 5200 kilometrów. Przypomnę, że była z nami 6-latka. Uważam, że to spory wyczyn!
- Spotkaliśmy MNÓSTWO Polaków. Bywały miejsca, w których nie było niemal nikogo – jedno auto na parkingu i oczywiście byli to Polacy. Nie jesteśmy jeszcze narodem tak licznie odwiedzającym Stany jak choćby Japończycy czy Chińczycy (tu nic się nie zmienia – są wszędzie), ale Polaków było zdecydowanie więcej niż 7 lat temu, gdy potrzebowaliśmy jeszcze wiz, by dostać się do USA.
- Nie rozumiem, dlaczego Amerykanie mają taki syf przy autostradach i drogach szybkiego ruchu. Ewidentnie nie odstraszają ich wysokie mandaty za śmiecenie – a wszędzie są stosowne znaki o tym informujące. Jest brudno, syficznie, źle to wygląda. Nie kojarzę w Polsce ani jednej trasy, przy której można zobaczyć tyle śmieci. Tam taka sytuacja jest przy każdej trasie!
- Odbyliśmy konwersację z kasjerem, który obsługiwał nas w Walmarcie. A że kupowaliśmy alkohol, musiałam pokazać dowód osobisty. Gdy zorientował się, że jesteśmy z Polski, dziękował za to, ile robimy dla Ukrainy, co jak widać dla części Amerykanów jest istotne.
- Inną sytuację godną odnotowania także mieliśmy w Walmarcie. I także kupowaliśmy wtedy alkohol ;)))) (przysięgam, że nie chlaliśmy na umór!) Otóż kasować nas miała bardzo młoda dziewczyna. Podejrzewam, że nie miała 21 lat. I gdy okazało się, że mamy w koszyku piwo, nie mogła nas obsłużyć. Musiał do nas podejść inny kasjer, zdecydowanie starszy, który sprawdził dowód osobisty i nabił piwo na rachunek. Podejrzewamy więc, że dziewczyna może pracować, bo osiągnęła jakiś wiek – nie wiem czy 18 czy może nawet 17 lat, ale ze względu na to, że nie ma lat 21, nie może kasować alkoholu 🙂
- Podatek. Tak, to wciąż jest dla mnie chore, że podatek jest doliczany do ceny produktów dopiero przy kasie. Czy życie nie byłoby prostsze, gdyby na półce w sklepie widniała informacja o ostatecznej cenie, jak u nas? Były sytuacje, na przykład na terenie parku narodowego w Wielkim Kanionie, że kupowaliśmy coś i nie doliczono nam podatku. Dopytałam więc panią, która nas kasowała, o co chodzi. Powiedziała, że akurat sprzedaż tych produktów nie jest opodatkowana, bo całość przeznaczana jest na utrzymanie parku narodowego.
- Tankowanie. O ile byliśmy przygotowani na to, że najpierw płacimy, później tankujemy – tak to już jest w większości stanów USA, o tyle zdziwiła mnie różnica w cenie dla różnych metod płatności. Ja od początku wiedziałam, że za paliwo będę płacić gotówką (podobno bywa, że jeśli zapłacisz kartą i okazuje się, że nie wykorzystasz całej kwoty, bo bak już jest pełny, są problemy ze zwrotem środków na kartę) i okazało się, że to najlepsza opcja. Płatność gotówką wychodzi najkorzystniej. Płatność kartą kredytową to od kilku do kilkunastu centów więcej na galonie.
- Wciąż nie rozumiem po co Amerykanie wymagają stania w gigantycznej kolejce po wylądowaniu na ich ziemi, by łaskawie mogli zdecydować, czy zostaniesz wpuszczony do USA czy nie. Staliśmy w tej kolejce godzinę po bardzo długiej podróży i przyznam, że niewiele brakowało, by strzeliła mnie !$%^#. A to wszystko po to, by pan zapytał nas czy wwozimy na teren USA więcej niż 10 tysięcy dolarów i gdzie zatrzymamy się na pierwszą noc. Mamy XXI wiek i wydaje mi się, że można to rozwiązać szybciej. Jeśli nie masz wizy lub ESTA to nie wsiądziesz w ogóle do samolotu lecącego do USA, jesteś sprawdzany wszędzie po drodze i oczywiście – niech sprawdzają, ale te kolejki w ogóle się nie zmieniają. Wciąż człowiek czuje się jak bydło w oborze.
- Dziecko. W jednym z hoteli wieczorem chcieliśmy coś przekąsić. Usiedliśmy we trójkę przy wysokim barze. Było bardzo mało osób w hotelowym lokalu. Zamówiliśmy, a pani natychmiast poprosiła nas, abyśmy odeszli z dzieckiem od baru, bo za barem ma alkohol. Musieliśmy usiąść przy stoliku oddalonym od baru. Podobnie było w Las Vegas – zdawaliśmy sobie sprawę, że Klara nie będzie mogła zagrać na żadnym automacie w kasynie, bo przecież to zabawa dla dorosłych. Chodziliśmy tylko po kasynie w naszym hotelu (nie byliśmy jedynymi osobami z dziećmi), a już po chwili pojawiła się przy nas miła pani, która kategorycznie zażyczyła sobie, by Klara opuściła teren kasyna (przypomnę, że było to kasyno na terenie hotelu, w którym spaliśmy). Oczywiście rozumiem, że promowanie hazardu wśród dzieci (dorosłych również) nie powinno mieć miejsca i hazard to zło, ale nasze dziecko bardzo chciało zobaczyć na czym polega to słynne Las Vegas. Od początku wiedziała, że nie zagra. Było jej bardzo przykro, że nie może nawet z daleka zobaczyć o co chodzi 😉
- Amerykanie nie zmieniają się pod względem swojej otwartości. Krzyczą z drugiej strony ulicy, że podoba im się kapelusz Klary, zaczepiają ją próbując z nią rozmawiać, bo jest taka ładna i słodka. Już w pierwszym hotelu usłyszałam, że mam piękne paznokcie, a później, że mam piękną sukienkę. Mam wrażenie, że to trochę inny świat niż to, z czym obcujemy w Polsce.
- Suplementy i lekarstwa. Zdziwiłam się, że w marketach można kupić lekarstwa i suplementy. Syropy na kaszel dla dzieci, syropy przeciwbólowe, tabletki, witaminy, kompleksy Centrum. Wszystko w korzystnych cenach. Kupiłam nawet Centrum, bo było dużo tańsze niż w Polsce.
- Jedzenie. Jest niezdrowe, chemiczne, ciężkie. To jeden z aspektów, na który byliśmy przygotowani, ale w Polsce nie doceniamy na co dzień wszystkich dobrych produktów, jakie mamy. A mamy świetne owoce, warzywa, pieczywo. W Stanach za paczkę malin kosztującą w Polsce 8 złotych trzeba zapłacić 8 dolarów. Podobnie z truskawkami czy arbuzem. Puszek Coli czy piwa na sztuki nie kupisz – trzeba brać całe zgrzewki. Podobnie z wodą, której kupowaliśmy sporo. Oczywiście – burgery z awokado wymiatają, ale ile można jeść burgery?!
- Napiwki. I teraz może ktoś sobie pomyśli, że jesteśmy cebulakami i wieśniakami. O co chodzi? W tym roku na wyjeździe posługiwałam się kartą Kantoru Walutowego, która abstrahując jest świetnym wynalazkiem umożliwiającym posiadanie kasy w różnych walutach na jednej karcie. I jak się okazało, karta ta oszczędziła nam sporo napiwków. Amerykański system płatniczy jest inny niż nasz – tam dajesz kartę kelnerowi, on idzie sobie z nią do terminala, przeciąga, blokuje kwotę za jedzenie, a później przychodzi do ciebie z papierkiem, na którym wpisujesz, ile chcesz mu dać napiwku i podpisujesz się wyrażając zgodę na pobranie kwoty. Tyle tylko, że nasza karta umożliwiała jednokrotne pobranie – czyli jak pobierali opłatę podstawową za jedzenie i liczyli, że „dobiorą” później napiwek, nie było to już możliwe. W pierwszych trzech restauracjach (gdy zorientowaliśmy się, że w ogóle nie pobierają nam napiwków), próbowaliśmy jeszcze tłumaczyć, by najpierw dali nam świstek do wypełnienia z napiwkiem i dopiero wtedy ściągali z karty kwotę w całości (już z napiwkiem). Tłumaczyli, że tak nie mogą, że to tak nie działa. No cóż, chcieliśmy dobrze, ale nie słuchali, więc w wielu miejscach napiwków po prostu nie dostali (choć wypisywaliśmy je za każdym razem na rachunku). Gdy zależało nam na tym, by kelner napiwek dostał, dawaliśmy go po prostu w gotówce…
Przede mną przejrzenie tysięcy zdjęć, które mamy, zmontowanie wakacyjnego filmu, do którego będziemy wracać w kolejnych latach. Wspomnienia zostaną z nami na długo, choć musimy wspólnie przyznać, że podróż była ambitna i na ten moment musimy odpocząć od takich wypraw 😉