Wywróżyłam niczym wróżbita Maciej, że będziemy spać do 6.00 i faktycznie tak się stało. Wstaliśmy więc o w miarę logicznej porze jak na wyczekiwane od dawna wakacje! Zaczęliśmy od śniadania, które mogłoby być lepsze, ale wciąż mieściło się w amerykańskich standardach, jakie znamy.

Ponieważ pierwszy punkt naszego dzisiejszego programu otwierano o 10.00, mieliśmy sporo czasu na dodatkowe atrakcje. Po śniadaniu zdaliśmy pokój i zaliczyliśmy Santa Cruz – park stanowy Natural Bridges (nie zrobił na nas wielkiego wrażenia, głównie przez mnóstwo wodorostów w wodzie i nieciekawy zapach) oraz latarnię morską na malowniczym cypelku, w której mieści się Santa Cruz Surfing Museum. Stąd widzieliśmy w oddali największą atrakcję miasteczka – park rozrywki Beach Boardwalk, ale na szczęście udało się to ominąć.

Punktualnie o 10.00 zameldowaliśmy się w Apple Visitor Center w Cupertino. Siedem lat temu też byliśmy w sklepie Apple w Dolinie Krzemowej, ale od tamtej pory sporo się zmieniło – Apple ma nowy, wypasiony kampus i nowe Visitor Center, które robi wielkie wrażenie. Szczególnie gdy dostaje się do ręki iPada i podchodzi z nim do modelu 3D, który na iPadzie ożywa! Jest też taras widokowy, z którego widać dach okrągłego kampusu. Jak to Marcin stwierdził – nie mogą nam dać cukierka, to dają chociaż papierek 😉 W każdym razie Marcin kupił 2 koszulki (to jedyny sklep Apple na świecie, w którym można kupić ich koszulki!), powinno na kilka lat wystarczyć 😉

Z Cupertino mieliśmy już rzut beretem do San Francisco, które tym razem celowo omijaliśmy. Przed laty nie zrobiło na nas wielkiego wrażenia, a teraz baliśmy się ryzykować z dzieckiem spotkania z bezdomnymi. Dlatego skupiliśmy się na Golden Gate Bridge. Tym razem oglądaliśmy Golden Gate od strony miasta (7 lat temu wjeżdżaliśmy do miasta od północy i robiliśmy zdjęcia z tamtej strony).

Most otwarto w 1937 roku i ma około 2700 metrów długości. Obecnie każdego miesiąca przejeżdża po nim około 3,5 mln aut! Niestety nosi miano jednego z najczęściej wybieranych miejsc do zakończenia życia przez samobójców. Statystyki ma poprawić siatka zamontowana kilka metrów poniżej chodnikiem, która jest tutaj stosunkową nowością.
Co ciekawe, w pierwotnym zamyśle most miał być żółto-niebieski, ale gdy wymalowano go pomarańczową bazą zdecydowano, że taki już zostanie. Za przejazd po moście trzeba zapłacić około 10 dolarów w przypadku motocykli i osobówek. Dla mnie to dziwne, ale opłata jest pobierana tylko w jednym kierunku – od jadących z północy w stronę SF. My tym razem nie płaciliśmy.

Jestem bardzo szczęśliwa, że udało nam się zobaczyć most z tej strony – obawiałam się o wolne miejsce na niewielkim parkingu, ale się udało. Zaliczyliśmy kilka punktów widokowych, a nawet wizytę w Visitor Center, gdzie kupiliśmy magnesy i grafikę na ścianę (podobno do sypialni).
Z San Francisco ruszyliśmy w stronę gór Sierra Nevada. SF leży 16 metrów nad poziomem morza, a Jezioro Tahoe prawie na 1900 metrów nad poziomem morza. Po drodze byliśmy nawet wyżej – na wysokości 2200 metrów. Widoki coraz piękniejsze – górskie rzeki, wysokie sosny. Ale też smutne – wiele drzew spalonych, domy w odbudowie po ewidentnym pożarze.
Nad Tahoe spędzimy dwie noce. To drugie najgłębsze jezioro w USA, a 10 na świecie. Ma 501 metrów głębokości przy średniej głębokości 305 metrów. Szczyty dookoła jeziora mają ponad lub prawie 3000 metrów wysokości! Dziś skupiliśmy się na zwiedzaniu okolicy hotelu – Klara i Marcin grali w mini golfa, poszliśmy też nad jezioro, by przekonać się, że wstęp na podobno publiczną plażę kosztuje 30 dolarów od osoby za dzień 😀 no przyznam szczerze, że bardzo dobry żart! Szczególnie, że plaża nic specjalnego. Przed nami mnóstwo darmowych widoków na jezioro – już jutro!