Amerykański Road Trip 2024 Dzień 0 + 1, czyli na przypale albo wcale

20 sierpnia 2024

Choć naszą podróż do USA zgodnie z pierwotnym planem powinniśmy zacząć w poniedziałek, 19 sierpnia, w pewnym momencie postanowiłam ten plan zmienić i zacząć wyczekiwaną wycieczkę o jeden dzień wcześniej. Powód? Gdybyśmy wyruszyli w poniedziałek, musielibyśmy wstać o 4.00 rano i jechać do Berlina na lot zaplanowany na 11.05. Postanowiłam więc jechać do Berlina w niedzielę, zarezerwować hotel przy lotnisku i wstać w poniedziałek rano o ludzkiej porze, zjeść śniadanie, a następnie naładowani energią ruszyć w podróż, podczas której same loty to ponad 13 godzin. 

Tata zawiózł nas więc w niedzielne popołudnie do Berlina, odstawił pod hotelem, a później już bez problemów ogarnęliśmy pokój i poszliśmy przejść się na lotnisko, które znajdowało się dosłownie 2 kroki obok. Klara w pokoju postanowiła zrobić sobie bazę w szafie, powyciągała przy tym z plecaka wszystkie zabawki, które później skrupulatnie musiała chować. Jeśli podobnie będzie w kolejnych hotelach, to na bank coś gdzieś zostawi!

Start amerykańskiej podróży w Berlinie.

W poniedziałek rano zjedliśmy bardzo przyzwoite hotelowe śniadanie i o 9.00 ruszyliśmy na lotnisko oddać bagaże, które odbieramy dopiero w Los Angeles. Postaliśmy trochę w kolejce, później w kolejnej do kontroli bezpieczeństwa i czekaliśmy na wylot. Na pokład niemal wszyscy weszli o czasie. Niestety „niemal” to tutaj słowo klucz.

Najpierw zamarłam, gdy w samolocie wywołano mnie do tablicy cedząc „Katar zyna Kryzanowska!” „Is Katar zyna Kryzanowska on board?!”. Oczywiście potwierdziłam, że jestem. Pan na słowo nie uwierzył i kazał pokazać paszport, co też grzecznie uczyniłam. No ktoś tam na lotnisku chyba nie ogarnął, bo ja wszędzie się odbiłam jak należy 😉 Ale chwilę później okazało się, że nie jestem jedyną wywoływaną. Zrobił się raban, bo jakaś pasażerka nie dotarła do samolotu, a na nasze nieszczęście do samolotu trafił jej bagaż. Więc trzeba było go znaleźć i delikatnie rzecz ujmując wypierdzielić z maszyny. Operacja trwała jakieś 15 minut, ale to wystarczyło abyśmy stracili nasz slot na start. Ostatecznie wystartowaliśmy z 55-minutowym opóźnieniem, a tym samym stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Mając w Londynie zaledwie 2h na przesiadkę na kolejny lot, gdy notujesz tak duże opóźnienie, możesz nie dać rady pojawić się przy drugiej maszynie na czas. Na szczęście pilot nieco nadrobił i ostatecznie w Londynie zamiast o 12.10 z samolotu wyszliśmy punktualnie o 13.00. W naszym samolocie było 60 pasażerów przesiadających się na kolejne loty, w tym 20 wraz z nami lecących do Los Angeles. Szybko okazało się, że niektórzy na swoje loty nie zdążą. Nam szczęście sprzyjało, bo nasz wylot do Ameryki też był opóźniony – o 35 minut!

Obsługa samolotu była na tyle przejęta całym tym opóźnieniem przez nieogarniętą pasażerkę, że poprosiła wszystkie osoby na pokładzie o możliwość szybkiego opuszczenia samolotu przez pasażerów lecących dalej łączonymi lotami. Dzięki temu faktycznie wyszliśmy szybko i mogliśmy na lotnisku sprawniej ogarnąć następną już tego dnia kontrolę bezpieczeństwa. I tu znowu szczęście nam sprzyjało, bo w gigantycznej kolejce wypatrzyła nas pani pracująca na lotnisku, zajrzała nam w karty pokładowe i jak zobaczyła, że odlatujemy za godzinę, to kazała nas zaprowadzić bokiem do wind i dzięki niej zyskaliśmy jakieś pół godziny w kolejce do kontroli. W końcu nas sprawdzili, a następnie tradycyjnie lotniskowym „metrem” musieliśmy dojechać do naszego kolejnego samolotu. Udało się, choć siedząc w samolocie w Berlinie miałam już czarne wizje. Ale u nas to normalne – na przypale albo wcale. Powinnam przywyknąć. 

SAMOLOT! Tak, drugi raz w życiu lecieliśmy do Los Angeles (Klara pierwszy – żeby nie było wątpliwości) i drugi raz udało nam się pokonywać dystans na pokładzie Airbusa A380! Pierwszy był z członkami Red Hot Chilli Peppers w 2017 roku. Samolot może pomieścić od 555 do nawet 850 osób w zależności od podziału na klasy. Linie British Airways mają 12 takich maszyn i użytkują je od 2013 roku. Dla porównania aż 121 takich samolotów użytkują linie Emirates. 

Jak lecieliśmy? Po wystartowaniu z Londynu kierowaliśmy się na północy zachód – przelecieliśmy nad Irlandią, a kolejnym lądem po drodze była Grenlandia, która zapiera dech w piersiach! Bezkres gór, lodu i morza, biel, choć niestety miejscami mocno przybrudzona. I zero cywilizacji.  Następnie przelecieliśmy nad Morzem Labradorskim i wlecieliśmy nad Kanadę, konkretnie nad prowincję Quebec. Następnie Zatoka Hudsona, prowincje Ontario i Manitoba i wlecieliśmy nad USA! Po drodze lecieliśmy nad Dakotą, Wyoming, Utah, Nevadą i Las Vegas po środku niczego, a w końcu Kalifornią i Los Angeles. Po opóźnieniach wylądowaliśmy właściwie o czasie na lotnisku LAX, które rocznie obsługuje około 90 milionów pasażerów i jest w czołówce lotnisk obsługujących najwięcej pasażerów na świecie.

Wlatujemy nad Grenlandię.

Lot przebiegł bez większych perturbacji, choć Klara miała momenty kryzysowe, podobnie jak i ja. Największy kryzys u mnie przyszedł jednak, gdy musieliśmy po wylądowaniu czekać godzinę na rozmowę z urzędnikiem wpuszczającym do USA. Siedem lat to długo, by skutecznie zapomnieć jak traktowani są wszyscy inni obywatele poza Amerykanami przy wjeździe do Stanów w Los Angeles. I wspólnie z Marcinem uznaliśmy, że to jest chore, że dalej trzeba stać w gigantycznych kolejkach, by łaskawie uchylono nam drzwi do „amerykańskiego raju”.

Welcome to LA.

Na szczęście po rozmowie, która przebiegła bardzo sprawnie, a pan nawet nie wstawił nam żadnych pieczątek do paszportów, szybko odebraliśmy walizki, które czekały na nas już ściągnięte z taśmy (no przecież jak się czeka godzinę w kolejce do kontroli urzędników, to wiadomo, że ktoś te walizki musi z taśmy ściągnąć i przygotować miejsce dla kolejnych lotów). Wyszliśmy z lotniska i szybkim krokiem znaleźliśmy busa dowożącego pasażerów do wypożyczalni aut Avis, gdzie auto już na nas czekało. W wypożyczalni też bez problemów i tym sposobem podczas naszej amerykańskiej podróży będziemy jeździć Chevroletem Blazerem, który zdecydowanie nadaje się na amerykańskie drogi, bo jest wieeeelki i bardzo mi się podoba ;))

Nasz rumak na najbliższe niemal 3 tygodnie!

Z wypożyczalni mieliśmy dosłownie 1,5 mili do hotelu, szybka kąpiel i około 21.00 amerykańskiego czasu w poniedziałek (a o 6.00 rano czasu polskiego we wtorek) byliśmy już w łóżkach. Zmiana czasu na pewno będzie nas męczyć kilka dni – choćby teraz, jest 3.00 nad ranem a my już rześcy. Ale Klara musi się wykąpać w wannie, trzeba się przepakować i zorganizować na najbliższe dni! Wtorek będzie naszym dniem rozruchu, ale mamy do pokonania już spory odcinek drogi, więc na pewno będzie się działo!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *