Amerykański Road Trip Dzień 7

26 sierpnia 2024

Drugi dzień z rzędu z parkiem narodowym oznacza, że znowu trzeba było wcześnie wstać. Konkretnie o 6.00. Z Fowler, gdzie nocowaliśmy, mieliśmy do Parku Narodowego Sekwoi około godzinkę drogi. O ile początek trasy pokonaliśmy po równinach, im bliżej górek, tym bardziej kręte drogi. 

Pierwszy punkt w Parku Narodowym Sekwoi

Moje oczekiwania wobec dzisiejszego dnia były niewielkie – siedem lat temu trafiliśmy w sekwojach na takie korki i tłumy, że nie zobaczyliśmy w zasadzie nic poza drzewami rosnącymi przy trasie prowadzącej przez park. Tym razem każda zaliczona atrakcja miała oznaczać, że będzie jakieś 200 procent lepiej niż ostatnio.

I znowu pogoda nam sprzyjała – rano było bardzo rześko (około 10 stopni), ale towarzyszyło nam bezchmurne niebo. Do parku wjechaliśmy bez stania w kolejce, i tuż za budkami rangerów poszliśmy do atrakcji numer jeden – wielkiego pnia sekwoi, na który można wejść. Robi wrażenie, bo średnica takiego drzewa ma kilka metrów!

W parku nie było tłumów, mijaliśmy pojedyncze samochody, zatrzymaliśmy się m.in. w punkcie, w którym udało nam się zrobić zdjęcia 7 lat temu (wówczas był to jedyny zaliczony punkt!) i oczywiście spotkaliśmy tam rodzinę z Polski. I dwie sarny, które przechadzały się między drzewami. 

Kawałek dalej przytomna decyzja Marcina o skręcie w jedną z dróg doprowadziła nas do parkingu przy szlaku do najpotężniejszego drzewa na świecie – General Sherman Tree. Jego masa liczy nawet do 2000 ton i ma 84 metry wysokości. To jednak nic w porównaniu do Hyperiona, który ma 115,5 metra wysokości i jest najwyższym drzewem na świecie.

Jesteśmy krasnoludkami!

I tu ciekawostka. Sekwoje to najpotężniejsze drzewa na świecie, ale najwyższe wcale nie rośnie w Parku Narodowym Sekwoi, a w Parku Narodowym Redwood na północy Kalifornii. Tam można właśnie znaleźć Hyperiona. Co ciekawe w Redwood rosną sekwoje wiecznie zielone – to najwyższe drzewa świata. Sekwoje rosnące w Parku Narodowym Sekwoi to natomiast sekwoje olbrzymie, które nie należą do najwyższych, a do najpotężniejszych – są największe na świecie pod względem masy drewna. Mają do 95 metrów wysokości, a ich średnica sięga 12 metrów, gdy tych z Redwood jedynie 7 metrów.

Co tam Hyperion, Sherman też dał radę! I tu natknęliśmy się na Polaków, a także na wiele innych robiących ogromne wrażenie sekwoi. Najpierw spacerek był z górki, później pod górkę, ale było warto. Trudno opisać ogrom tych drzew. Gęby opadają. Po drodze zaliczyliśmy jeszcze kilka innych znanych sekwoi – choćby czterech strażników rosnących przy malowniczej drodze, a Klara dostała kolejną pieczątkę do swojego parkowego paszportu w Visitor Center. 

Po wyjechaniu z parku narodowego mieliśmy kawałek do cywilizacji, w której zrobiliśmy zakupy. Stąd 1,5 godziny dzieliło nas od Kernville. Siedem lat temu trafiliśmy tu przypadkowo podczas naszej pierwszej podróży na zachód USA i tym razem musieliśmy wrócić. Wtedy wioska nas urzekła. Leży nad rzeką Kern River słynącą z raftingu. Otoczona górami. Historia mieściny jest ciekawa. Nie jest to bowiem jej pierwotna lokalizacja. Początkowo była położona niżej, ale gdy tworzono znajdujące się w sąsiedztwie Jezioro Isabella, teren miasta zalano, a mieszkańców przeniesiono wyżej – w dzisiejszą lokalizację. Pozostałości po pierwotnym miasteczku widać, gdy poziom wody w jeziorze jest niski.

Pięknie tu.

Droga, choć krótka, dłużyła nam się kosmicznie. Wszystko przez górski teren i serpentyny na drodze. Nawet mi robiło się ciężko, Klara tylko raz chciała się zatrzymać. Dzielnie daliśmy radę. 

Kern River

Miasteczko nie zmieniło się wcale. Wciąż jest tak samo urokliwe, co tylko potwierdził hotel, w którym tym razem nocujemy. Nazywa się Szepczące Sosny i faktycznie szepczą, co na pewno będziemy z Marcinem wspominać przez kolejnych kilka lat 😉 Hotelik składa się z kilku pokoi w niewielkich drewnianych domkach. Wszystko otoczone wielkimi sosnami i górami, nad rzeką, która szumi w dole. A do tego krystalicznie czysty basen, z tarasem mającym nieziemski widok. I pościel w niedźwiadki i jelenie, kominek, wielka łazienka, no i drewniany balkon z widokiem na góry. No czego chcieć więcej? A jak dodamy do tego, że wróciliśmy do pobliskiej restauracji, z takim samym nieziemskim widokiem, i jedzenie znowu było pyszne, nie da się lepiej zakończyć tego dnia. 

Jutro przed nami kolejny dzień z parkiem narodowym, ale czeka nas totalna zmiana klimatu. Wyjeżdżamy z gór i wjeżdżamy w upał! Ale możemy się wyspać, na pustyni korków nigdy nie ma 😉 

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *