Mamy na Dolny Śląsk stosunkowo blisko, ale zdecydowanie za rzadko korzystamy z okazji, by się tam wybrać. Tym razem chcieliśmy, by 5-letnia Klara liznęła choć trochę gór i plan udało się zrealizować w 100 procentach!
Na Dolny Śląsk pojechaliśmy w ostatni czwartek lipca, a więc przedłużyliśmy sobie weekend. Naszym pierwszym przystankiem była kopalnia uranu Podgórze pod Kowarami. Autem można dojechać do punktu, w którym kupuje się bilety wstępu, więc z dostępnością jest świetnie. Przeszliśmy trasę turystyczną – to około 1600 metrów w ciemności, ale z latarkami. Klara była zachwycona, choć pod koniec mniej więcej 1,5-godzinnej wyprawy nieco jej się nudziło. Kopalnię zdecydowanie polecam – dużo ciekawostek, a przede wszystkim świecąca w ultrafiolecie wystawa przedmiotów wykonanych ze szkła uranowego. Robi nieziemskie wrażenie! W tej samej kopalni jest też trasa dla nurków, którzy schodzą pod wodą do zalanego szybu górniczego. Głębokość to 244 metry!

Z kopalni ruszyliśmy do Kowar. Padło na Park Miniatur Zabytków Dolnego Śląska. Do tego miejsca byłam nastawiona sceptycznie, szczególnie biorąc pod uwagę bardzo wysokie ceny biletów (45 zł za dorosłego i 36 zł za dziecko). Nie żałuję jednak absolutnie. Teren jest świetnie zaaranżowany, a miniatury wykonane z dbałością o szczegóły. Zamek Książ okrąża jeżdżący pociąg, a Klara była zafascynowana Śnieżką. Tuż obok parku miniatur znajduje się Pałacowa Bawialnia – miejsce z dmuchawcami i wodnymi atrakcjami dla dzieci. Myślę, że przy dobrej pogodzie można tu spędzić cały dzień.

Kolejnym punktem programu był już nasz hotel – Pałac Staniszów. Jak sama nazwa wskazuje, miejsce historyczne i z duszą. Dlaczego akurat ten obiekt? Szukałam czegoś nietypowego z basenem wewnętrznym. Wybór okazał się strzałem w dziesiątkę. Wspaniałe miejsce, doskonałe jedzenie, przemiła obsługa i świetny basen, a wszystko to w pachnących historią murach. Po przyjeździe oczywiście musieliśmy zaliczyć basen, a po nim podjechaliśmy do pobliskiej Sosnówki na kolację z widokiem na zbiornik wodny. Pstrąg w maśle czosnkowym na pewno godny polecenia!
W piątek pogoda nie rozpieszczała, ale plan trzeba było zrealizować. Ruszyliśmy więc do Karpacza, by wjechać wyciągiem na Kopę, a dalej dojść na Śnieżkę. Tanio już było, więc przy kasie wyciągu można było zapłakać 😉 220 zł za wjazd i zjazd za naszą trójkę to całkiem sporo! Ale jak nie chce się iść, to trzeba płacić. Po dojechaniu na miejsce pogoda się pogorszyła – wiało i zaczęło padać. Doszliśmy do Domu Śląskiego, a stąd podjęliśmy próbę, by iść dalej, ale mgła, deszcz i wiatr mocno nas zniechęcały.

Trochę z obawy o Klarę zawróciliśmy i wróciliśmy na Kopę, a z niej do Karpacza. Na dole pogoda była zupełnie inna – piękne słońce i gorąco. Trzeba więc było zrobić zdjęcia przy Dzikim Wodospadzie (zakończone zanurzeniem nogi po kolano przez tatusia), a stąd podjechaliśmy do Muzeum Klocków LEGO.

Muzeum to z całą pewnością raj dla fanów duńskich klocków. Klara bawiła się świetnie, a ja chyba jeszcze lepiej. Kilka pięter ruchomych wystaw – zdecydowana większość jest interaktywna. Wystarczy nacisnąć przycisk, by „zadziała się magia”: przejechał pociąg, przeleciał balon, UFO podniosło krowę, zaczęła się dyskoteka lub rozpętała się burza nad zamkiem. Miejsce warte odwiedzenia! Uwaga rodzice: niestety klocki są też do kupienia, u nas wizyta zakończyła się zakupami 😉

W Karpaczu zjedliśmy obiad i wróciliśmy do hotelu, by przejść się do pobliskiego Zamku Księcia Henryka. Spacer przez pola i lasy z ostrym podejściem na końcu, ale widoki wynagradzają te kilka kilometrów. Można nawet wejść na szczyt wieży zamku, ale trzeba za to zapłacić i to tylko gotówką (warto więc być przygotowanym). Nas poratowała para, która dała nam dwie dychy po zapłaceniu im BLIKiem 😉 Wieczór to już hotelowy basen i kolacja w hotelowej restauracji. Powtórzę się – jedzenie wyśmienite, niech nie zniechęcają Was ceny. Warto!

Sobota to już Szklarska Poręba. Wyciągami dostaliśmy się na Szrenicę, ale na szczycie pogoda ponownie nie rozpieszczała. Było wietrznie, mgliście i kropiło. Odwiedziliśmy schronisko na Szrenicy, z którego doszliśmy na Halę Szrenicką.

Przystanek w schronisku na plac zabaw (z jakim widokiem!), a stąd przy Końskich Łbach powrót do stacji wyciągu. Wyjeżdżając z miasta udało nam się jeszcze zatrzymać przy wodospadzie Szklarki, do którego prowadzi bardzo przyjemna droga. Dalej obiad na trasie i hotelowe atrakcje.

W niedzielę wracaliśmy do Poznania, ale po drodze odwiedziliśmy znaną nam już Perłę Zachodu, a także pierwszy raz wybraliśmy się na zaporę na Jeziorze Pilchowickim. To tu znajduje się most kolejowy, który miał być wysadzony na potrzeby filmu Mission Impossible, ale mieszkańcy się na to nie zgodzili. Nie można niestety na obiekt wejść, trudno więc go obejrzeć.

Jadąc na Dolny Śląsk miałam w głowie tak wiele atrakcji do zobaczenia, że nawet jeśli nie chcecie robić tam tego, co my, znajdziecie mnóstwo innych punktów programu. Niedaleko są Termy Cieplickie, kawałek dalej Książ, kompleks Riese, a do tego góry, góry, góry! Wrócimy na pewno wiele razy!