Jak to się zaczęło, czyli trzydziestkę ma się tylko raz*

5 czerwca 2017

W 2016 roku, dokładnie 24 września, przestałam być dwudziestką. Tak, to taki dzień, w którym uświadomiłam sobie, że podstawówkę skończyłam w czasach, gdy internet był dobrem luksusowym, a korzystanie z niego wiązało się ze specyficznym dźwiękiem wydawanym przez modem. Gimnazjum kończyłam jeszcze w czasach, gdy większość członków AbstrachujeTV na chleb mówiło bep i chyba nikt nie wiedział co to jest „gimbaza”, a w roku, w którym pisałam maturę, powstał YouTube (to chyba jest najbardziej bolesne). 

Cóż, było minęło. Trzeba żyć dalej z trzydziestką na karku 😉 Na szczęście wejście w tak zacny wiek postanowili mi osłodzić moi bliscy. Po obiedzie z rodziną przyszedł czas na imprezę z przyjaciółmi, którzy za namową towarzyszki naszej amerykańskiej podróży – Iwony, postanowili sprezentować mi coś, co nie pozwoli mi dłużej odkładać planów związanych z wizytą USA.

Prawda jest taka, że z Iwoną od miesięcy, a chyba bardziej szczerze będzie jeśli napiszę od lat, planowałyśmy wspólną podróż do Stanów. Tyle tylko, że Marcin i Iwona w Stanach już byli, a ja, biedna Halinka, wciąż miałam to przed sobą. Były wielkie plany o podróży przez całe USA – wypożyczeniu auta w Nowym Jorku i przejechaniu na zachód niczym rodzina Griswoldów w moim ukochanym „National Lampoon’s Vacation” (z tą różnicą, że oni jechali z Chicago). Oczywiście nie miała to być najkrótsza droga, tylko taka z wszystkimi atrakcjami – (chociażby Nowym Orleanem i wymarzoną Luizjaną – spójrzcie na mapę i sami zobaczcie jaki to był ambitny PLAN), ale jakoś zawsze przerażało nas to, że taka podróż to co najmniej miesiąc urlopu i duże wydatki (jakoś wtedy zakładam, że są duże, ale w rzeczywistości okazują się jeszcze większe ;)). 

Wracając do sedna sprawy. Na urodziny dostałam kasę. Wyliczoną kasę. Na co? Na spełnienie amerykańskiego snu. Konkretnie to na wykupienie przepustki do Ameryki – wizy. Wieloletnie zapowiedzi o tym, że wiz dla Polaków nie będzie można wsadzić między bajki i tak pewnie będzie jeszcze długo. Bo przecież jeśli każdy Polak musi zapłacić za możliwość starania się o wizę ponad 600 złotych (a niektórzy starają się kilka razy i za każdym razem muszą płacić), to kto przy zdrowych zmysłach zrezygnowałby z takiej żyły złota? Na pewno nie Donald Trump!

Dostałam więc kasę na wizę, dostałam nowojorską taksówkę w wersji mini i amerykańskiego dolara na złotym łańcuchu, który wylądował na mojej szyi. Odwrotu nie było – ziarno zostało zasiane i decyzja zapadła. Nie żeby nie było mnie stać na wizę, ale wiecie… zawsze było mnóstwo innych bzdur, na które trzeba było wydać pieniądze. To był  impuls, kopniak, który był niezbędny, by zacząć działać. W 2017 roku jedziemy do Stanów i „spełniamy marzenia” (kto wie, ten wie). Najpierw mieliśmy jechać sami, ale przecież co trzy głowy to nie dwie (a tak serio to przecież ktoś musi mi robić zdjęcia ;))) – love you Iwona!) i dlatego ruszamy w podróż damsko-męską z naciskiem na damską (w końcu jesteśmy dwie, a mąż jest tylko jeden!). 

Dzięki kochani darczyńcy – bez Was nie byłoby tego bloga, nie byłoby tego wyjazdu i pewnie przygody życia :*

*Wpis pochodzi z nieistniejącego bloga lucky-me.pl, który powstał w 2017 roku w celu opisywania naszej amerykańskiej wycieczki.