Co by tu zobaczyć w San Francisco? Nie wiem od czego zacząć. Serial „Pełna chata” kojarzy mi się z widokiem pięknych, kolorowych domków – to tzw. Painted Ladies. Na pewno je zobaczymy. Podobnie jak centrum handlowe Pier 39 z mariną, na której wygrzewają się lwy morskie – podobno pojawiły się tutaj po jednym z wielu trzęsień ziemi i zostały na dobre. Z tej okolicy można zobaczyć wyspę z więzieniem Alcatraz, na którą nie planujemy popłynąć (kto wie, może następnym razem ;)).
Nie odpuścimy zdjęć z Golden Gate w tle, a podobno most widać doskonale z plaży Baker Beach. Odwiedzimy też Chinatown z Dragon’s Gate i wjedziemy na szczyt Coit Tower – jeden z najwyższych punktów w mieście i jego symbol. W San Francisco nie można też nie zobaczyć Lombard Street – najbardziej krętej uliczki w mieście na Russian Hill. W planach jest też przejażdżka tramwajem – w San Francisco działa ostatni działający na świecie system ręcznie sterowanej kolejki linowej!
Podróż z programistą oznacza, że musimy odwiedzić Dolinę Krzemową. I choć miała zaplanować, co w niej zobaczymy, to gówno z tego wyszło. Plan jest więc prosty. Jedziemy do Palo Alto, by zobaczyć siedzibę Facebooka, później podjeżdżamy pod siedzibę Google, a na koniec Cupertino i Apple Campus. Przecież wyznawcy iPhone’ów, MacBooków i Apple Music muszą odwiedzić swoją świątynię.
Z Doliny Krzemowej ruszamy przez San Jose i Santa Cruz na południe. Wjeżdżamy na najpiękniejszą autostradę w Stanach – Pacific Highway. Na pewno odwiedzimy Monterey i położony za Monterey Bixby Creek Bridge. Pierwotny plan zakładał, by jechać dalej na południe m.in. przez Big Sure, ale natura pokrzyżowała nam plany. W ostatnich miesiącach w kilku miejscach na trasie położonej w dużej części na stromych zboczach, doszło do osunięcia się ziemi. Jeden z mostów się zawalił, a w innych miejscach trasa jest zasypana tonami kamieni. Tak więc plan trzeba było zmienić – po zobaczeniu Bixby Creek Bridge będziemy musieli cofnąć się do Monterey i inną trasą ruszyć na południe – niestety nie nad oceanem. Jak się da dojedziemy do San Simeon, w którym na oceanie wybudowano molo. W tej okolicy znajduje się Hearst Castle – posiadłość magnata prasowego – Williama Randolpha Hearsta. Nawet Lady Gaga tu była! (Teledysk GUY). Czy pojedziemy do zamku? Tylko Marcin i jego noga z pozszywanym przez chirurga Achillesem to wiedzą.
Kolejne dni będą nam upływać na podróży wzdłuż wybrzeża – przez m.in. Santa Barbara czy La Conchita (?!! Wurst?!!). Będzie też Malibu z Zuma Beach. Poczujemy się w końcu jak David Hasselhoff i Pamela Anderson w Słonecznym Patrolu. Na koniec czeka nas pożegnanie z Los Angeles – tym razem z jego południową, plażową częścią. Będzie znak kończący Route 66 na promenadzie w Santa Monica, Venice Beach ze skateparkiem i nocleg w hotelu przy plaży 🙂 Na lotnisko mamy rzut beretem, ale z USA pożegnamy się dopiero wieczorem – do Europy wylatujemy o 21.35 11 lipca.
*Wpis pochodzi z nieistniejącego bloga lucky-me.pl, który powstał w 2017 roku w celu opisywania naszej amerykańskiej wycieczki.