Jeszcze wczoraj prognoza pogody mówiła, że do 13.00 można spodziewać się deszczu. Dużą radością było to, że rano prognozy deszczu nie pokazywały wcale. Ale radość trwała tylko do wyjścia z hotelu, bo gdy wyszliśmy, trzeba było zaciągnąć kaptury na głowę. Nie był to taki deszcz jak we wtorek, ale mżyło, momentami mocno. Pogoda miała się jednak poprawiać, więc postanowiłam zrealizować plan na dziś.
A co to było? Z Grand Central wyruszyliśmy w pobliże Brooklyn Bridge, po którym chcieliśmy przejść. To jeden z najstarszych wiszących mostów na świecie. Kamienne łuki to jego znaki rozpoznawcze. W przyszłym roku skończy 140 lat! Ma ponad 1800 metrów długości, 26 metrów szerokości i znajduje się 84 metry nad ziemią. Spacer mostem zajmuje około pół godzinki. Podobno pierwszego dnia po otwarciu z mostu skorzystało 150 tysięcy osób.
Gdy wchodziliśmy na most po stronie Manhattanu, delikatnie mżyło. Na środku mostu konkretny prysznic padał nam na głowy i utrzymywał się do końca mostu, a więc do Brooklynu. Plus tej sytuacji był taki, że na moście byliśmy praktycznie sami! To podobno ogromna rzadkość w tym miejscu, więc nie mam pretensji do pogody!

Po stronie Brooklynu ruszyliśmy w stronę Brooklyn Bridge Park – parku w pobliżu mostu z widokiem na Manhattan. Znajduje się tam kilka przystani (Pier) zagospodarowanych zielenią, placami zabaw, boiskami, punktami widokowymi. Jest tu też Squibb Park Bridge – wiszące w powietrzu ścieżki między drzewami z niesamowitym widokiem na Manhattan. Po drodze wzdłuż East River zachwycaliśmy się widokami na Manhattan, a pogoda wyraźnie się poprawiła. Zaczęło się przejaśniać i całkowicie przestało padać.

Z Pier 6 można odpłynąć promem, co czynimy. Najpierw bawimy się jednak na placu zabaw i jemy zamówione dla Klary chicken fingers, które, co dziwne, jej smakują, a które mimo dziecięcej porcji byłyby wystarczającym daniem dla dorosłego mężczyzny 😉

Promem popłynęliśmy do oddalonej zaledwie 700 metrów od Manhattanu i niespełna 400 metrów od Brooklynu wyspy Governors Island. Od 2022 roku nie ma tu ani jednego mieszkańca. Kiedyś teren wojskowy, od 2021 roku można ją odwiedzać przez cały rok. To spory park z ogromną ilością atrakcji: niesamowity widok na Manhattan i statuę Wolności, place zabaw, hamaki, wypożyczalnia rowerów, Island Oyster – knajpa z niesamowitym widokiem na wieżowce Manhattanu. Jest tu też nowe i bardzo drogie spa dla (nie tylko) spragnionych oddechu nowojorczyków.

Na wyspie wypożyczyliśmy 4-kołowy pojazd napędzany siłą nóg (czytaj mama i tata musieli pedałować) i objechaliśmy całą wyspę w mniej niż godzinę. Widoki niesamowite – na Statuę, na wieżowce. Nieco wietrznie, dlatego nie zjedliśmy nic w Island Oyster, choć taki był mój plan.

Promem popłynęliśmy dalej, tym razem na Manhattan. Dopłynęliśmy na Pier 11 i przeszliśmy do The Battery. To park na południowym cyplu Manhattanu. To tu znajduje się karuzela z motywem ryb, którą oczywiście z Klarą pojechałyśmy za 11 dolarów (!). To stąd można oglądać Statuę Wolności (choć jest daleko), to stąd odpływają promy na Governors Island, Liberty Island czy Staten Island. Szczerze – park nas nie zachwycił.
Kilka kroków dalej i jesteśmy przy Charging Bull, posągu byka stojącym w pobliżu nowojorskiej giełdy. Jeden z symboli Nowego Jorku. Waży 3200 kilogramów i ma ponad 3 metry wysokości. Dotknięcie jego genitaliów ma zapewniać sukces finansowy, dlatego nie powinno nikogo dziwić, że właśnie genitalia ma wytarte 😉 Nas dotykanie genitaliów i robienie zdjęć z bykiem nie interesowało, więc nie staliśmy w długiej kolejce po fotki.

Kawałek dalej jest rzeźba nieustraszonej dziewczynki. Stoi przed budynkiem nowojorskiej giełdy. Wcześniej dziewczynka stała przed szarżującym bykiem, ale posąg przeniesiono, bo autor byka zarzucił miastu, że ustawienie dziewczynki zmieniło sens jego rzeźby. Dziś dziewczynka jest symbolem walki kobiet o swoje prawa. Klara początkowo nie chciała stanąć obok niej, by zrobić im zdjęcie, ale ostatecznie się udało ku uciesze azjatyckich turystów 😉
Tuż obok jest Trinity Church, kościół przy skrzyżowaniu Wall Street i Broadway. Dla nas, mieszkańców Europy, kościół jakich mamy wiele. Co ciekawe, do 1869 był najwyższym budynkiem w USA, a do 1890 roku najwyższym w Nowym Jorku. Stąd pojechaliśmy metrem do Little Italy – miejsca wypełnionego włoskimi knajpami i nieco agresywnie zachęcającymi do zjedzenia u nich Włochami. W końcu usiedliśmy w jakimś przypadkowym lokalu, Klara dostała pizzę i zjadła najwięcej od przyjazdu do USA powtarzając, że jest pyszne, więc chyba było warto 😉 Tutaj też znajduje się mural Tristana Eatona przedstawiający Audrey Hepburn – obok niego jedliśmy. Tutaj też jest sklep z bożonarodzeniowymi dekoracjami otwarty przez cały rok! Czy muszę pisać coś więcej? Bombka oczywiście kupiona.

Idąc za ciosem pojechaliśmy jeszcze pod Flatiron, budynek kształtem przypominający żelazko. Wybudowany w 1902 roku jako jeden z najwyższych budynków w Nowym Jorku. Jeden z symboli miasta, który obecnie jest niestety w całości otoczony rusztowaniami. Tuż obok są dwa istotne dla Klary miejsca. Pierwsze to Harry Potter New York: jedyny oficjalny sklep w Nowym Jorku. Otwarty w ubiegłym roku. Ma 3 piętra wypełnione po brzegi przedmiotami z filmów, ale też tymi przeznaczonymi do kupienia. Jest tu bar, w którym serwują kremowe piwo jak w Trzech Miotłach, jest sklep z różdżkami, można robić zdjęcia w pelerynach z Hogwartu. Nasze dziecko ostatecznie nic nie wybrało, więc nie ukrywam, że wyszłam ze sklepu zadowolona 😉
Tuż obok jest sklep LEGO, z którym nie udało się wyjść z pustymi rękami. Mały zestaw z Krainy Lodu (wiadomo), a mama wybrała magnes ze Statuą Wolności z LEGO. W środku jest zrobiony znicz ze statuy – oczywiście z klocków. Sklep jednak szału nie robi, podobno ten bliżej nas, przy Rockefeller Center jest dużo lepszy. Jeszcze tam nie byliśmy.

Ostatnim punktem programu była wizyta w drogerii Ulta Beauty, w której można kupić sporo amerykańskich kosmetyków niedostępnych w Polsce. A stąd pieszo wróciliśmy spacerkiem do hotelu. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklep Skechers i kupiliśmy Klarze odlotowe tenisówki.
Na nogach zrobiliśmy dziś ponad 16 kilometrów! Podziwiam nasze dziecko, bo na barana była niesiona może 30 minut. Daje dziewczyna radę. Jutro mamy nieco lżejszy dzień, więc będzie piknik na trawie 🙂
PS. Świątek wygrała, oglądaliśmy w TV 🙂