Road trip plan (part I) *

9 czerwca 2017

Naszą przygodę zaczynamy 24 czerwca od dojechania do Berlina. Tu ruszamy we właściwą podróż. Do Los Angeles lecimy przez Londyn. Podróż zaczynamy o 7.05 rano, w LA jesteśmy o 13.05. Tego samego dnia 😉 zapowiada się interesująco biorąc pod uwagę, że podróż bez przesiadek ma trwać plus minus 13 godzin. Jet lag nam niestraszny… Dlatego pierwszego dnia mamy do zobaczenia kilka rzeczy. Ale opanowałam się. Głównym celem tego dnia jest Hermosa Beach i Hermosa Pier (miłośnikom „La la land”) powinno to coś mówić.

W niedzielę wyciśniemy z Los Angeles tyle, ile się da. Ponieważ zawsze chciałam zobaczyć typową amerykańską latarnię morską, nie może nas zabraknąć w Point Vicente Lighthouse. Zakupy zrobimy na Rodeo Drive w Beverly Hills (mężu szykuj portfel, chcę być jak Helena Król Kołodziey vel Pani Chanelowa). Santa Monica Boulevard, Sunset Boulevard i oczywiście Hollywood Boulevard z Walk of Fame to MUST SEE. Podobnie jak napis Hollywood, który, jak Bóg da, zobaczymy z okolic Griffith Observatory („La la land” again) i z Hollywood Bowl Overlook przy Mulholland Drive. Tak, tego Mulholland Drive, z którego podobno widok na LA jest taki, że szczęki będziemy zbierać z asfaltu (na szczęście wykupiliśmy ubezpieczenie). 

Los Angeles pożegnamy w poniedziałek, po wizycie w najbardziej wyczekiwanym przeze mnie punkcie programu obejmującego LA. Universal Studios Hollywood z The Wizarding World of Harry Potter, Jurassic Park, Water World, The Simpsons, The Walking Dead, Fast & Furious i Minionkami!  Sama sobie zazdroszczę. Wyjeżdżając zahaczymy jeszcze o Colorado Street Bridge w Pasadenie („La la land” again).

Wtorek będzie dniem rodem z kina drogi. Będziemy jechać. Długo. Ale na szczęście nie tylko. Dzień ma się zacząć od wizyty w Calico Ghost Town – miasteczku z Dzikiego Zachodu (coś dla prawdziwych fanów Doktor Quinn, Sully’ego i ewentualnie Horacego). Z Dzikiego Zachodu jedziemy na Route 66 i do sławnej Roy’s Cafe. Później będzie coraz lepiej – zbliżamy się do Wielkiego Kanionu! W środę będą więc ochy i achy jaki to kanion jest piękny, wielki i ponoć… przytłaczający. Jak prawdziwi Griswoldowie będziemy zatrzymywać się na punktach widokowych, wysiadać z auta, kiwać głową w podziwie, robić zdjęcia i po 5 minutach jechać dalej 😉

Czwartek to, poza podobno przepięknym Lake Powell, kolejny kanion – Kanion Antylopy. Jeśli jesteście fanami Britney Spears (nie oszukujcie się – jesteście) to przypomnijcie sobie teledysk do „I’m not a girl, not yet a woman”. Lake Powell i Antelope Canyon stanowią tło dla tej inteligentnej i jakże zdolnej blondynki. Moi towarzysze podróży pewnie nie wiedzą, że w 1997 roku nagłe opady deszczu spowodowały nagłe zalanie kanionu, w którym byli turyści. A ponieważ moi towarzysze nie mają czasu na pierdoły typu czytanie planu podróży, powiem i o tym na miejscu. Jak Bóg da to także w czwartek odwiedzimy Monument Valley w rezerwacie Indian Navaho.

Co dalej? Część dalsza w Road trip plan (part II).

*Wpis pochodzi z nieistniejącego bloga lucky-me.pl, który powstał w 2017 roku w celu opisywania naszej amerykańskiej wycieczki.