Dziś rekord wstawania pobiła Iwona, która mówi, że nie spała już od 4.00 rano. Ja obudziłam się przed 6.00, więc i tak jest nieźle. Po super śniadaniu (dżemiks i tosty oraz moja zielona herbata przywieziona z Polski). Po zatankowaniu auta do pełna (znowu bądź tu mądry i zgadnij za ile to będzie ;))) ruszyliśmy w stronę Wielkiego Kanionu. Do przejechania mieliśmy około 80 mil (jakieś 1,5h).
Im bliżej Kanionu, tym większa ekscytacja (przynajmniej moja!). Najpierw jechaliśmy między lasami sosnowymi. Drogi niestety pozostawiają tu sporo do życzenia, jest mnóstwo dziur. Po pewnym czasie ponownie pojawiła się gigantyczna, płaska przestrzeń, ale bardziej zielona niż wcześniejsza pustynia. Na horyzoncie przed nami widać było równą, zieloną linię. Podejrzewałam, że to pewnie Kanion, ale okazało się, że Kanion jest dopiero za tą linią.
Jakieś 4 mile od Grand Canyon Visitor Center wjeżdża się na teren parku narodowego. Są tam budki z „rangerami” (strażnicy), u których trzeba zapłacić za wjazd. Tak, jest to płatne. Dzienny wjazd kosztuje 30 dolarów za auto osobowe. Ja jednak postanowiłam kupić kartę America the beautiful – to roczna przepustka do wszystkich parków narodowych, dzięki czemu nie będziemy musieli płacić za pozostałe odwiedzane miejsca, a są takie jeszcze co najmniej 3. Karta kosztuje 80 dolarów i pozwala na wjazd na teren parków narodowych 1 autem.

Po wjechaniu na teren parku u mnie emocje sięgały zenitu. Pojawiły się ekrany z informacją, że 4 parkingi najbliżej centrum turystycznego są pełne i trzeba parkować dalej. Ale oczywiście my jesteśmy z Polski i musieliśmy zachować zasadę polskich seriali, a więc zaparkować najbliżej jak się da. Wjechaliśmy na pewniaka na parking nr 2 i proszę bardzo, miejsce się znalazło ;D Głupi to ma zawsze szczęście. Wciąż nie widzieliśmy Kanionu. Z parkingu doszliśmy do całej turystycznej wioski – toalety (swoją drogą przeokropne), centrum dla turystów z informacją, mapami i historią Kanionu, całe centrum przesiadkowe dla osób, które chcą jechać na punkty widokowe autobusami oraz to, co najważniejsze. Nasz pierwszy punkt widokowy – Mather Point. I… wielkie WOW.

W sumie nie wiem co mam napisać. Spodziewałam się, że Wielki Kanion jest wielki. Ale na pewno nie spodziewałam się, że jest tak wielki. Po prostu gigantyczny. Dopiero stojąc nad nim dochodzi do nas jak bardzo mali jesteśmy. Sam Kanion ma około 460 kilometrów długości, około mili głębokości (jakieś 1,7 km) i około 10 mil szerokości (jakieś 17 kilometrów). To jest nie do opisania i nawet nie podejmę się tego, by to wyrazić. To po prostu trzeba zobaczyć.

Po Mather Point wróciliśmy do auta i ruszyliśmy szlakiem punktów widokowych, które wyznaczyłam wcześniej na mapie. Nie udało nam się wjechać tylko na jeden punkt – okazało się, że wjeżdżają tam tylko autobusy. Wszystkie inne utwierdzały nas w przekonaniu, że to chyba najpiękniejsze miejsce, jakie dotąd widzieliśmy. Niezwykłe, ogromne i gorące. Z każdą godziną temperatura rosła dochodząc do 44 stopni Celsjusza.

Te 44 stopnie pojawiły się w mało odpowiednim momencie. W chwili, gdy dojechaliśmy do obowiązkowego punktu na mojej mapie – Horseshoe Bend. Kanionowej podkowy, która jest jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie. Okazało się, że z parkingu idzie się ponad kilometr w jedną stronę. Niby blisko, ale w 44 stopniach robi się trudno. Bardzo trudno. Tym bardziej, że wieje wiatr i piach leci w oczy, a do tego jest pod górkę. Ale opłacało się. I to bardzo. Podkowa jest przepiękna. Zrobiłam zdjęcia blisko krawędzi, a Marcin tylko co chwilę na mnie krzyczał, że mam się odsuwać 😉
Podczas drogi powrotnej do auta, wykończeni i totalnie mokrzy, zastanawialiśmy się o co tu chodzi. Przecież w Polsce na bank zrobiliby tu jakiś wyciąg orczykowy i pobierali kasę za korzystanie z takiego ułatwienia 😀 ale tutaj nie. Trzeba na nóżkach 😉
Na szczęście do hotelu w Page mieliśmy z parkingu tylko 5 minut. Marcin i Iwona mocno się dziś spiekli (ja smarowałam się krem do opalania ;)), więc chętni wskoczyliśmy do hotelowego basenu. A później zrobiliśmy pranie w hotelowej pralni i oglądaliśmy chmurę-UFO nad kanionem z naszego okna. Niezwykły widok!

Wielki Kanion podbił moje serce, ale nie tylko na punktach widokowych. Cała droga do Page prowadzi wzdłuż Kanionu. Przejeżdża się między formacjami skalnymi, które mają pewnie miliony lat i robi to ogromne wrażenie! Myślę, że każdy choć raz powinien to zobaczyć.
Jutro Kanion Antylopy i Lake Powell 🙂
*Wpis pochodzi z nieistniejącego bloga lucky-me.pl, który powstał w 2017 roku w celu opisywania naszej amerykańskiej wycieczki.