Amerykański Road Trip 2024 Dzień 10

29 sierpnia 2024

Poranek w Vegas wcale nie był jak w Kac Vegas, na szczęście! Nie było imprez za ścianą, klimatyzacja chodziła cicho i jak należy, wszystko się zgadzało, obudziliśmy się ze wszystkimi zębami (choć Klarze akurat jeden w końcu mógłby wypaść!), a do tego nikt z nas nie ma po nocy nowego tatuażu… Wstaliśmy przed 8.00 i szybko się ogarnęliśmy, by ruszyć w dalszą drogę. Oczywiście nie zabrakło problemów z wyjazdem z parkingu – miła pani w recepcji twierdziła, że karty do pokoju posłużą za opłatę parkingową, ale nie działały 😉 Całe szczęście miałam paragon z maszyny, opłaciłam i wyjechaliśmy gładko z wielkiego parkingu.

Valley of Fire

Z Las Vegas, które pożegnaliśmy bez większego żalu (za marne śniadanie w postaci dwóch kaw i dwóch croissantów zapłaciliśmy 40 dolarów) , ruszyliśmy w stronę najstarszego parku stanowego Nevady – The Valley of Fire. Wjazd dla aut z rejestracją spoza Nevady 15$, a z Nevady 10$. Dolina Ognia leży około 80 km od Las Vegas i słynie z czerwonych formacji skalnych, głównie piaskowców. Choć latem jest tu bardzo gorąco (termometry pokazywały około 40 stopni, więc podobnie jak w Dolinie Śmierci), zimą temperatury spadają do nawet -30 stopni! Było tak potwornie gorąco, że zobaczyliśmy zaledwie kilka punktów – w tym ten z rysunkami rdzennych mieszkańców Ameryki sprzed 4000 lat i ruszyliśmy w stronę kolejnego punktu.

A ten osobnik przyszedł nam się zaprezentować do auta w Valley of Fire

A kolejnym punktem był wielki plac zabaw w Saint George. Z Nevady wjechaliśmy do Arizony, by chwilę później wjechać do stanu Utah – właśnie tu jest St. George.

Plac dostosowany do potrzeb dzieci z niepełnosprawnościami robi ogromne wrażenie. Przez upał byliśmy w nim sami, a jest bezpłatny.

Są zjeżdżalnie, huśtawki, ścianki wspinaczkowe, a nawet wodne fontanny do taplania się. Normalnie jeździ tu też kolejka, ale akurat teraz jest wyłączona z ruchu. Sporo urządzeń jest pod płachtami chroniącymi przed słońcem, ale mimo to 40 stopni dawało o sobie znać i szybko stamtąd uciekliśmy. 

Dosłownie 4 minuty od placu zabaw było miejsce, które odkryliśmy podczas wyjazdu na wschód USA – sieciówkę Cracker Barrel Old Country Store. Sklep i restauracja w jednym. To tutaj dwa lata temu kupowaliśmy bombki we wrześniu i tutaj zachwycaliśmy się tańczącą halloweenową miotłą. I tym razem zrobiliśmy zakupy, a przed nami jeszcze jeden sklep tej sieci! Klara już nie może się doczekać, ja też 😉

Po drodze zaliczyliśmy jeszcze tradycyjnie market, żeby uzupełnić zapasy jedzeniowe i w końcu dojechaliśmy do dzisiejszego hotelu w rejonie Bryce Canyon National Park. I nie wiem co mam napisać, bo kilka razy zebrało mi się na płacz i taka jest prawda. Płacz, bo nie wiem czy jeszcze kiedyś tu wrócę. 

To jedno z tych miejsc, do których już wiem, że będę wzdychać z tęsknotą, jak do Kernville przed siedmioma laty. Mieszkamy w Bryce Canyon Village – maleńkiej mieścinie, która gdyby nie sąsiedztwo parku narodowego, pewnie nie miałaby prawa istnieć.

Nasz hotel to kilka niewielkich domków na dużym terenie i sporo miejsca dla camperów. Jest tu basen, a także restauracja w starej stodole, w której wieczorem na żywo lokalny artysta grał country. Tuż obok paliło się ognisko, przy którym każdy mógł sobie usiąść i upiec pianki marshmallow. A wszystko w otoczeniu gór i rozgwieżdżonego nieba. 

Do Vegas z atmosferą rodem z Krupówek wracać nie muszę. Ale tu jest Ameryka, jaką chcę oglądać.

A jak pan zaśpiewał Country roads take me home, to Marcin na mnie spojrzał i zabronił mi ryczeć. No to nie ryczałam, ale było pięknie. 

  1. Bardzo mnie ten Bryce Canyon Village zaciekawil, zapisze, moze kiedys bedzie po drodze 😉 najfajniejsze sa takie nieoczywiste miejscowki, z dusza i klimatem. I jeszcze basen! Jutro pewnie Bryce 😉 ciekawam wrazen!

Pozostaw odpowiedź Porządnicka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *