Amerykański Road Trip Dzień 6

25 sierpnia 2024

Bałam się. Patrząc na prognozę pogody bałam się, bo człowiek leci pół świata, żeby nacieszyć się parkami narodowymi USA i akurat na jego przyjazd przychodzi załamanie pogody, co chyba każdego by wystraszyło. Miało być zimno (rano 6 stopni), a do tego miało też padać. Nie była to dobra prognoza na jeden z najpiękniejszych parków w USA – Yosemite. 

Klara fotografka 😉 Pierwszy wodospad – Braidalveil

Yosemite to przepiękna dolina, na której dnie płynie rzeka Merced. Kiedyś zamieszkiwana przez Indian, którzy po latach musieli zacząć walczyć o terytorium z poszukiwaczami złota. To tu znajduje się najwyższy wodospad w USA – Yosemite. Razem kaskada trzech wodospadów ma 740 metrów wysokości! Najwyższy z nich  leży na wysokości 2080 mnpm. El Capitan to natomiast jedna z najsłynniejszych formacji skalnych w dolinie o wysokości ponad 2300 mnpm. Wielu miłośników wspinaczki wspina się po pionowej ścianie śpiąc w trakcie wspinaczki (!) w specjalnie do tego przygotowanych śpiworach – namiotach. Cała wspinaczka zabiera bowiem kilka dni.

Yosemite Chapel nie udało nam się zobaczyć 7 lat temu. Tym razem jak najbardziej.

My wspinać się nie chcieliśmy. Chcieliśmy żeby nie było zimno i nie padało 😉 do wjazdu do parku mieliśmy bardzo blisko – kilkanaście mil. Wyruszyliśmy chwilę przed 7.00 i u rangera byliśmy niewiele później. Kupiliśmy kartę America The Beautiful, która przyda się przy okazji wjazdów do innych parków (kosztuje 80 dolarów i zapewnia roczny wstęp do wszystkich parków w USA, a wstęp jednorazowy to około 30 dolarów za auto – już przy 3 parkach opłaca się więc kupić kartę).

Dużo niedźwiadków tam mieszka, ale żadnego nie widzieliśmy.

Sprawdzano też naszą rezerwację. Wszystko grało, więc bez problemów wjechaliśmy krętą, górską drogą w jedną z najpiękniejszych dolin na świecie. Było puściutko. Puściutko! Siedem lat temu staliśmy w kolejce do wjazdu, a w dolinie były takie korki, że musieliśmy odpuścić wiele punktów – nie było żadnych wolnych miejsc do zaparkowania, a wszystkiego pilnowali rangerzy – nie było więc opcji, żeby zaparkować gdzieś po januszowemu. 

O tam widać resztki wody z Yosemite Falls.

Tym razem kropiło, nie było słońca, ale park był cały nasz! Dolinę objechaliśmy dwa razy! Zatrzymaliśmy się wszędzie tam, gdzie chcieliśmy, a gdzie nie mogliśmy 7 lat temu. Zaliczyliśmy Welcome Center, sklep z pamiątkami, kawę i kakao, Klara kupiła paszport parków narodowych i zdobyła pierwszą pieczątek rangera! Przestało padać i wyszło słońce! Piękniej być nie mogło.

Dajcie namiar na dobrego psychologa dla matki 😉

A przepraszam, mogło. Wróciliśmy do miejsc, w których byliśmy 7 lat temu i zrobiliśmy w nich kolejne zdjęcia. Ale na tym nie skończyliśmy. 

Udało nam się wjechać na Glacier Point Road i zaparkować na szczycie (ponad 2200 mnpm). Były chmurki, ale wciąż widok nieziemski. 

Glacier Point

Jest tylko jedno ale – Yosemite pod koniec lata to nie to samo Yosemite co na początku lata. 7 lat temu byliśmy na początku lipca i wówczas wodospady tryskały wodą. Tym razem Yosemite Falls niemal nie istniały. Wody było jak na lekarstwo. Podobnie w rzece Merced. Braidalveil Falls też średnio trzymał poziom. Ale to jest pikuś – mogliśmy parkować, gdzie chcieliśmy, naoglądaliśmy się latających po parku wiewiórek, pospacerowaliśmy, a na koniec, wyjeżdżając z parku, zatrzymaliśmy się w Mariposa Grove – wstępie do sekwoi, które czekają nas jutro.

Taki tam przekrój sekwoi.

Z Yosemite mieliśmy do hotelu jakieś 1,5h drogi. Po drodze obiad, a później szybkie zakupy we Fresno. Śpimy dziś w Fowler. Basen już zaliczony, przed nami jeszcze kolacja i szykujemy się na jutrzejszy podbój sekwoi. Jutro czeka nas sentymentalny powrót do Kernville – nadrzecznej wsi, która skradła 7 lat temu nasze serduszka. Jak będzie tym razem? Zobaczymy!

Pozostaw odpowiedź Marzena Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *